myśl o tym, że prawdopodobnie już nigdy nie spojrzę w Twoje oczy, na Twoją twarz, już nigdy nie obudzę się w nocy czując, że zawinęłaś się w kołdrę i zamiast spróbować wyciągnąć chociaż kawałek dla siebie to przytulę się do Twoich pleców i obejmę Cię przyciskając do siebie, już nigdy nie przyjdę do Ciebie na kanapę i nie pooglądam z Tobą polskich seriali, które uważam za durne a Ty się oburzysz, już nigdy nie usłyszę żartów z ręczników z których musiałem skorzystać, bo zesrałem się w gacie, już nigdy nie będę się przyglądał jak pijesz gorącą herbatę, już nigdy Cię nie rozbawię jakąś głupotą albo Ty mnie nie rozbawisz jedną ze swoich min, już nigdy Twoja dłoń nie znajdzie się w mojej, już nigdy nie będziemy spacerować, już nigdy nie przyjdziesz na kolana przytulając się. Myśl o tym wszystkim rozrywa mi serce. Myśl o tym, że jesteś tą jedną osobą spośród miliardów, którą kocha się prawdziwie i bezgranicznie raz w życiu łamie mnie na kawałki. Twoje "na razie" podczas ostatniej rozmowy przez telefon jest jak brzytwa, której się chwytam i pociąłem już całe dłonie. Jednocześnie łapię oddech między falami wody o smaku depresji.
Jestem zmęczony. I przerażony.